czwartek, 16 lutego 2017

Recenzja fotoksiążki Saal Digital Polska

Uwielbiam fotografię. To zamknięcie w kadrze, niczym w skrzyni ze skarbami, cennej chwili.
Taka pamięć podręczna ważnych momentów z naszego życia.
Najchętniej zasiadam do przeglądania zdjęć w zimowe wieczory, przykryta kocykiem i z kubkiem dobrej herbaty. Ale przyznajmy się, wkładanie zdjęć do albumów to praca mozolna, więc aby móc się nimi cieszyć, wpierw trzeba pokonać morze kiepskich ujęć, góry złych kadrów i potoki niechcianych min, żeby wreszcie dotrzeć do punktu fotograficznego i wydrukować nasze skarby. A później jeszcze układanie ich w albumie i dopiero relaks.

Ale można milej i przyjemniej.

FOTOKSIĄŻKA!

Ten wynalazek pokochałam gdy tylko stworzyłam swój pierwszy fotoalbum. Wtedy tworzyłam go z myślą o podziękowaniach dla rodziców na nasz ślub. Pomysł był tak trafiony, że wpadłam w temat niczym śliwka w kompot.
Niestety jakość oferowanych usług wciąż nie była taka jak bym sobie życzyła. W większości firm w paczuszce dochodziła do mnie piękna okładka, bo obita skórą czy tkaniną. Lecz zdjęcia upstrzone były szumem, kiepskim odzwierciedleniem barw i słabym kontrastem. Myślałam, że wina leży po stronie aparatu, choć część albumów tworzyłam np. z profesjonalnych zdjęć ślubnych i widziałam je w lepszym druku na papierze fotograficznym. 

Gdy w końcu zdecydowałam się na jakąś lustrzankę i ponownie zrobiłam powakacyjną fotoksiążkę (dużo światła na zdjęciach) w znanym punkcie- znowu odczułam rozczarowanie.

W tym czasie siostra powiedziała mi o niemieckiej firmie Saal Digital i pokazała album, który dostała do przetestowania.
Od razu poraziła mnie soczysta jakość zdjęć.
TAAAK! TO BYŁO TO! 
Rzeczywiste odwzorowanie barw lata, kolorów dziecięcych zabawek, wyrazistość scen. Pozazdrościłam siostrze, ale nie na długo.

Kilka dni później znów była możliwość przetestowania fotoksiążki. Od razu się zgłosiłam na ochotnika i zabrałam do segregacji fotek. Pomysłów na fotoksiążkę miałam sporo, ale ostatecznie zdecydowałam się uwiecznić moich chłopców w akcji. Tak powstał ROZRABIALNIK.

(Wszystkich estetów muszę jednak w tym miejscu ostrzec przed dalszym czytaniem i oglądaniem.
Robisz to wyłącznie na swoją odpowiedzialność. Jestem dopiero na wstępie czytania instrukcji obsługi lustra a i kurs fotograficzny ślimaczy się i wiedzy nie przelewa orient expressem. Zatem to co na wydruku jest wyłącznie pamiątką rodzinną, nie portfolio, hihi ; ) )

Tym razem to ja chcę się z Wami podzielić opinią na temat wydruku. Teraz, po czasie, żałuję, że nie przyłożyłam się bardziej do samego projektu, ale po zrobieniu tylu super projektów z kiepskim wydrukiem po prostu nie chciałam tracić znów na to życia. A akurat tym razem- szkoda ;)

Jak wygląda przesyłka z Saal Digital?

Już sama paczka była miłym zaskoczeniem. Kartonowa koperta pod wymiar zamówienia.
By ją otworzyć musiałam użyć sporej siły, bo klej był na prawdę solidny.

W środku czekała na mnie kolejna koperta z miękkiej pianki.
A na koniec zgrzany foliowy woreczek.
Prawdziwe zasieki. Nie ma szans, by ktoś niepowołany zerknął do naszej paczki, coś sobie podejrzał i ponownie zapakował.

Jak zaprojektować fotoksiążkę w Saal Digital?

Jak w większości firm tego typu wystarczy pobrać mini programik i zainstalować go u siebie na komputerze.
Program jest bardzo intuicyjny, ale w porównaniu z konkurencją pracowało mi się na nim szybciej- sprawniej załączał zdjęcia i robił o co proszę.
Jedyny problem miałam z ustaleniem miejsca na spady- było oznaczone, ale mniej zrozumiale niż w inych znanych mi firmach.

Zdecydowanie na plus mnogość i oryginalność czcionek. Nie wiem tylko czy to wina wtyczek czy Visty (tak, tak, jakoś jeszcze to u mnie zipie) ale większość czcionek nie miała wszystkich polskich znaków.


Mamy w programie trochę teł, clipartów- modnych a nie tylko kiczu.
Trochę maławo było mi ilości deseni oraz braku regulacji krycia teł i deseni, ale to drobiazg.

Prócz wielu plusów tutaj też pojawił się minusik, ale czy to ja zawiniłam czy firma - tego nie dojdę chyba.
 Na wydruku pojawił mi się clipart w miejscu zdjęcia. Nie miałam zbyt wiele czasu na weryfikację błędów estetycznych.


No i teraz najlepsze:

Jakoś wydruku w Saal Digital

WOOOW.
Wreszcie coś, co pokazuje zdjęcia takie, jakie widziałam w aparacie czy na komputerze.
Soczyste, ostre, bez gazetowego szumu. 
Żyleta!






A do tego karty- i to nie w wersji usztywnianej i dodatkowo płatnej, tylko normalnej - grubaśne. 
Na oko 1,5 mm grube.
Aż przyjemnie się przegląda z dziećmi, bo nie gniecie się, jest "chwytna" i nie podrze się przy mocniejszym pociągnięciu przez dziecko (w ramach rozsądku oczywiście).


Sam grzbiet i klejenie bardzo estetyczne i solidne.


Wybrałam papier półmatowy, bo nie lubię połyskliwego, i jest taki jak lubię, o fakturze fotografii a nie zwykłego wydruku.

A na koniec miła niespodzianka. W większości firm na ostatniej stronie pojawia się albo logo firmy, albo kod kreskowy albo inne oznaczenie towaru. Niekoniecznie dyskretne. Za usunięcie tego elementu przeważnie trzeba dopłacic około 25 zł, podobnie jak w Saal Digital. 
Jest jednak jedno ALE

Saal Digital zrozumiało, że nie warto psuć pięknych fotografii pstrokacizną na koniec.
Ich kropka nad "i" jest tak nieśmiało wetknięta w narożnik okładki i jest skromnej wielkości, że trudno by było posądzić ją o niesmak czy wyłudzanie dodatkowych opłat.



Gratuluję! Takie produkty aż chce się polecać.

A Wy? Co sądzicie?






piątek, 30 grudnia 2016

Tłumaczy się winny...Prawie puściłam bombę

Mea culpa. Mea culpa. Mea culpa.

Nie myślałam nigdy, że to co dzieje się w moim życiu ma aż taki wpływ na moją kreatywność i chęć do działania. Dopiero gdy gwałtowne skoki emocjonalne stargały mnie tak mocno, że doznałam niemocy twórczej na własnej skórze zrozumiałam w czym rzecz. Kiedyś nazwałabym to lenistwem.
Dziś, mądrzejsza o te wewnętrzne doświadczenia wiem, że na pewien rodzaj pracy, ten płynący z serca nie da się znaleźć innego lekarstwa jak załatać serce. 

Czuję się winna, że nie zaglądałam tu wcześniej. To akurat z głupoty i z niej się tłumaczę. Prozaiczny był powód. Ot- zapomniałam hasła a google usilnie wprowadzał mnie w błąd, sugerując jakoby ktoś podszywał się pod moje konto, w co uwierzyłam i w niemocy swej odpuściłam. Na szczęście kolejne wydarzenie wstrząsnęło mną fizycznie, nie emocjonalnie i na przekór uszczerbkom ciała działanie twórzce znów sie we mnie obudziło.

Na razie powoli, wyłącznie dla tych najbliższych, przygotowałam upominki na Święta i inne dziecięce okazje.
Ale plan jest większy i liczę na to, że tym razem moją paletę nawiedzi niezmącona wena.

A tymczasem opowieść o tym, co było pod i na choince.

(...) Gdy w końcu mąż pozwolił wyjść bez dzieci udałam się do podmiejskiej biblioteki, gdzie w wielkiej konspiracji pracowali pomocnicy Św. Mikołaja.
Przyłączyłam się do pracy i za pomocą farb akrylowych i do szkła zaczęłam nanosić pomysły na bombki.
Czas spokoju jednak ma to do siebie, że nam się zdaje, że jest nam spokojnie a on w tym czasie przypier...wskazówką dwie godziny dalej. Zatem resztę swoich manuali musiałam dokończyć w domu przy asyście dwóch chętnych panów. Panowie bynajmniej chętni nie byli na pomaganie w moim rozumieniu tego słowa. Niemniej jednak, choć targały mną tłumy rączek dziecięcych, choć spadały na mnie lawiny niespodziewanych przedmiotów, pomimo burz i huraganów emocjonalnych (zwłaszcza gdy szkło wpadało w niepowołane mikroskopijne, za to szybkobiegające rączki na niespełna metrowym ciałku) powstały ONE.

I tak oto są. 
Zupełnie niedoskonałe, 
Kompletnie indywidualne.
Bombki dla wujostwa i babci, która chciała tylko błękitne niebo na Święta.
Tiaaa. 






Jestem prze szczęśliwa i wdzięczna za chwile relaksu. 
Z serdecznym pozdrowieniem dla pani w bibliotece w Złotnikach, gdzie wykonałam chociaż część pracy w spokoju.


Wszystkiego co najlepsze w 2017. Niech będzie stabilniejszy niż ten.

czwartek, 3 marca 2016

urodzinowa misja ratunkowa

...czyli prezent dla chorego jubilata.

Gdy wirusy dławią gardło, a bakterie atakują nos
Kiedy grypa śle do Ciebie mocny cios,
Wtedy...

wyrusza brygada Palety Pomysłów z misją ratunkową do chorej siostry jubilatki i jej równie pochorowanych osesków.
Spontan- przyznam się, inspirowany chęciami drugiej siostry, ale okazało się, że dojechaliśmy pierwsi.
Stwierdziłam, że balonów w domu w bród, bo zapomniałam dać na chrzciny, koszyk stoi pusty, siora chora, pomarańcze czekają no i na dodatek gdy sprzątałam półkę na książki wypadła taka z cytatami z Kubusia Puchatka na tekście:

Bo kogo nie ucieszyłby balonik?

No i się stało!
Zadzwoniłam do męża, żeby kupił ulubione danie siory- tu poległam, bo knajpa ponoć od lat nie istnieje, więc wpakowaliśmy kurczaka z rożna do torby termicznej i jechane!
Dotarliśmy od zaplecza ryzykując utopieniem auta w błocie. Wsypaliśmy trochę ulubionych mandarynek do kosza i tak oto reskju tim dotarła na miejsce.



Wystarczyło tylko zapukać i zwiewać;)
Z tym zwiewaniem nie do końca się udało niepostrzeżenie, gdy za towarzysza ma się kogoś o bardzo krótkich nóżkach, ale co tam;)

Grunt, że się udało, bo siora uradowana. A i my jacyś tacy kontenci z pomysłu;) Ja uwielbiam niespodzianki. A Ty?


wtorek, 6 października 2015

Zmiany, zmiany i przeprowadzka pomysłów z maszyny na salony!

Jak to w życiu bywa gdy brzuch rośnie a mieszkanie się kurczy muszą nastąpić pewne zmiany.

I tak oto stało się faktem, że trzeba było wygospodarować przestrzeń dla latorośli nr 1, żeby w jakiś cudowny sposób umieścić latorośl nr 2 w przestrzeni sypialnianej.

Lekko nie było, bo powiew PRL w pokoju zwanym do tej pory pomarańczowym lub gospodarczym, służącym za spiżarnio-magazyn był bardzo potężny.

Trzeba było usunąć stare meble, zeskrobać farbę, która swym pomarańczem zaraziła niestety nawet sufit.
I usunąć okropniastą pomarańczowo-burą wykładzinę, pod którą...było linoleum zapaćkane farbą również do usunięcia.

Jak to przystało na mieszkanie wynajmowane trzeba było określić budżet do minimum ; )
I tak przysłużyła nam się Castorama, robiąc wyprzedaż na koniec lata, gdzie zaopatrzyliśmy się w panele, farby i niezbędne dodatki.
Ciemny pokój z naleciałościami PRL.
Zbity klosz i pomarańczowy sufit plus okropna podłoga dobijały to wnętrze.

A potem wkroczyłam do akcji szperając za łóżeczkiem autem (żeby się dziecko nie czuło poszkodowane, że wykolegowujemy go z łóżeczka na rzecz młodszego rodzeństwa).
Nie uśmiechało nam się wydawać na to fortuny, gdyż wolę spokojnie obserwować jak dziecko maluje kredkami po meblu, stuka młotkiem czy wkręca śrubokręt, bo naprawia właśnie coś. I naprawdę nie lubię hamować wówczas jego kreatywności. Zatem w grę wchodziło OLX i znajomi;)

Poszukiwania były żmudne, bo...pokoik na szerokość ma zaledwie 2.10 i jest bardzo krzywy a większość łóżeczek aut ma ramę mocno wystającą poza obrys powierzchni spania.

W końcu udało się znaleźć łóżeczko o pożądanych gabarytach i nie bez problemu wnieść przez wąskie korytarze do pokoju młodego.

A potem już tylko śmigałam za doniczkami (supermarket), kwiatami- IKEA, zasłonki miałam (IKEA), obraz namalowała siostrzenica i gotowe ; ) Pościel, kocyki i poduchy wyszperałam też pod kolory pasujące do łóżeczka (Auchan, Jysk, IKEA). Na drugą ścianę czekają jeszcze ramki, gdzie umieścimy twórczość Wojtka i nasze odciski dłoni plus fotki, żeby mu było przyjemniej.

Szafy i komódka przyszły do nas same od szwagierki, więc odeszło poszukiwanie.
Ukończone dzieło. Dziecko zachwycone, rodzice też,
bo udało się niskim kosztem zakopać PRL i stworzyć przyjemne miejsce zabawy.
Sami chętnie tam teraz się z nim bawimy ; )

I pokój gotowy!

I tak oto z marzeń o stonowanym błękicie, szarościach i kanarkowych żółciach legły w gruzach na rzecz czerwonej formuły;) Czego się nie robi dla dziecka:P


Kilka dobrych rad remontowych:


1. PORADA dla tych, co jeszcze mają stare, drewniane okna i małe dzieci.
Żeby okno można było bezpiecznie użytkować warto zamontować łańcuszek przykręcony do ramy i do ramy okiennej (taki jak kiedyś w drzwiach). Nawet lepiej nam teraz  z takim oknem starego typu, niż z nowymi, bo dwulatek bez problemu okno sam otwiera. A kluczyk to tylko kluczyk. Okno pozostawia zamknięte na stałe. A to okno możemy mieć teraz otwarte jak chcemy bez strachu o to, że młody przeleci przez nie ; )

2. PORADA: Rośliny do świeżo wymalowanego pokoju malucha :
Ze względu na toksyczne zapachy, które mogą pozostać w pokoju po remoncie warto wstawić tam od razu rośliny filtrujące powietrze.

Doskonale nadadzą się do tego m.in. Sansevieria (wężownica) czy paprotka. Im większe tym lepiej i szybciej będzie świeższe i bezpieczniejsze powietrze ; )

A o innych roślinach oczyszczających powietrze i polecanych przez NASA możecie posłuchać tutaj:




poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Szorty, porty czyli jak uszyć spodenki dla dziecka...


...Szkoda, że nie w szortowym czasie.
Materiał, lekki, marynarski i przyjemny czekał rok.

No ale się doczekał i nawet zaliczył plażing, morze, słońce i wiatr w nogawkach.

Oczywiście szyłam na podstawie spodenek aktualnie dobrych synkowi.
Odrysowałam nogawki składając je w szyciu na przedzie, a potem na tyle.
Nogawki najłatwiej włożyć jedna w drugą, żeby się lepiej dopasować.

Wymarzyłam sobie wypustki w czerwonym kolorze i takową dostarczyła mi siostra (uff, że sama nie musiałam a ona była bardzo zmotywowana jechaniem do sklepu i szyciem swego pierwszego dużego szyjątka dla swego malucha).

Łącznie w przypływach drzemek, dobrego samopoczucia ciążowego spodenki robiłam po trochu trzy dni.

Potrzebne:

ok. 0.5 m materiału
wypustka- w zależności od zachcianki- koło 15 cm
gumka- obwód pasa plus zapas na szwy
sznurek- obwód pasa plus zapas na zawiązanie
Klejonka- na pasek, pod guziki, pod dziurki.
Guziki wedle uznania, woli i potrzeby. U mnie ozdobna atrapa.
Nici
Ozdobna taśma- ja użyłam ze swojej starej bluzy.

Na wywinięcie można użyć tego samego materiału. Ja miałam jakiś strzęp białego t-shirta dobrej jakości. Nawet 1 szew wykorzystałam.


Jak uszyć szorty dla dziecka?

Najpierw wykroiłam nogawki i zszyłam krawędzie zewnętrzne nogawek- przód i tył.
Następnie wewnętrzne aż do kroku.

Później najłatwiej włożyć nogawkę jedną w drugą prawymi stronami do siebie.
Zszywamy krok.
To trochę wymaga pomyślunku, żeby nie zszyć 4 części spodni razem : ) Ale poradzisz sobie jak wyobrazisz sobie jak zakłada się spodnie.

Potem kolejność dowolna. Ja zanim wymęczyłam resztę stwierdziłam, że czas na pobawienie się kieszonkami.
Wymyśliłam sobie kształt, wygląd i wielkość. Wykroiłam, połączyłam 2 części z wypustką i solidnie zaprasowałam a następnie przefastrygowałam, żeby się nie rozwijały.

Takie kieszonki ułożyłam symetrycznie na obu nogawkach, w proporcji- 2/3 z przody, 1/3 z tyłu, żeby był łatwiejszy dostęp dla małych łapek.




Przeszyłam dwa razy- Wy z Was, którzy macie ten luksus i posiadacie 2 igły zróbcie to za jednym zamachem. Będzie ładniej i równolegle na pewno.

Jak już mamy kieszonki i nie zchrzaniliśmy spodni możemy wykańczać je i się dalej.

Robimy wywinięcia nogawek.

Ja zrobiłam pasek dzianiny, złożyłam  prawą do prawej i zszyłam zgodnie z szerokością nogawek.
Następnie tunel prawą stroną wszyłam do prawej strony nogawki zostawiając miejsce na wszycie taśmy po drodze.





Potem wszystko się wywija pod spód, przeszywa. Taśma dynda sobie.
I wywijamy dzianinę na zewnątrz. Ukazuje się nam taśma, którą zszywamy od środka spodni. (Ja ją wszyłam później w zostawionej dziurce, stąd nieścisłości w zdjęciach).


Wywinięcie podszyte i nie podszyte ze spodenkami.


Został pasek.
Ja zapomniałam i pluję sobie w brodę, że powinnam użyć klejonki.
Pasek wzmocnić klejonką np.w formie taśmy.
Zaprasować klejem do lewej strony tkaniny.
Złożyć na dwa i zaprasować.
Będziemy widzieć ile miejsca mamy na ewentualne guziki i ozdobniki w kroku w przodzie i gdzie można zrobić dziurki na sznurek.



Zaznaczyłam sobie dziurki. Zaprasować w tym miejscu klejonkę! (ah, żałuję niepomyślunku wcześniej). Obszyłam ręcznie, bo chciałam na okrągło a maszyna tego za mnie nie zrobi...:/
Przygotowane dziurki przebijam.

Uwaga- dziurki robimy tylko na zewnętrznej stronie paska, tej widocznej. Reszta, czyli zawinięcie paska będzie po drugiej stronie gumki i nie ma być przedziurawiona.

Tak gotową górę można jeszcze ozdobić przeszyciem a la zamek w spodniach. Tak też uczyniłam.

Teraz można przeszyć pasek zostawiając miejsce na wciągnięcie gumki.
Wciągnąć gumkę, zszyć i zaszyć otwór.

Wciągnąć sznurek przez dziurki i zabezpieczyć sępołkami  (jakby to mąż powiedział)



I zakładać na dupeczki! Aż żal mi będzie iść w nich do piaskownicy...







DOBRA RADA:
Aby wywinięcia nogawek były bardziej stabilne można przeszyć dosłownie szczypnięciem igły w kilku miejscach.


P.S. Ochrzczone zaraz po założeniu, więc niektóre zdjęcia robione po wakacyjnej przepierce ręcznej, bez odprasowania, bo nie było jak i... dobrze, bo w wakacje żelazka się żegna i wyleguje na plaży : P



poniedziałek, 11 maja 2015

Spodnie od piżamy dla wymagających

Są takie rzeczy w garderobie, które powinny wyglądać tak a nie inaczej, ale kupić takich nie idzie z zasady.

Jak np. spodnie od piżamy z kieszeniami. No bo kto widział, żeby kieszeń była do czegokolwiek potrzebna podczas spania.
Ale pomyślał ktoś kiedyś o młodych matkach szlajających się po domu między podawaniem mleka a przewijaniem brudnych pieluch?
Kiedy taka ma się ubrać, skoro o prysznicu porannym przed 16-tą może tylko pomarzyć?

A kto pomyślał o ludziach pracujących w domu, którzy odpalają kompa do śniadania ledwo wyjdą z wyrka?


NO WŁAŚNIE!

Wyszperałam więc w burdzie (Burda 5/2013 model 117) spodnie, które idealnie wpasowały się w tę ideę a do uszycia użyłam upatrzonej na wyprzedaży flaneli w kratę. (Żałuję, że nie kupiłam jej więcej. Oh, żałuję!)





Spodnie prezentuję w odsłonie mocno już znoszonej, bowiem jednym z powodów moich ostatnich uników publikacji jest totalnie roztrzaskany aparat. A spodnie datowane są chyba jeszcze na lato 2014...

Zaletą tego modelu jest gumka, która sprawdza się nawet teraz, gdy przybywa brzuszka ciążowego.
Na pewno z modelu jeszcze skorzystam, choć teraz zwęziłabym nogawki.

Ten zabieg polecam każdej pani, która planuje z tego wykroju uszyć spodnie wyjściowe a ma nogi jak patyki, jak ja...

Uwielbiam te spodnie!

P.S. A dla chcących szyć z kraty jak ja dobra rada: podczas wykroju dopasuj wszystkie części wg jednej linii kraty. Nie składaj materiału wzdłuż tylko na szerokość, jeśli krata nie ma symetrycznego raportu.